niedziela, 24 września 2017

Nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie!

Czyli szwedzkie podejście do życia! Powiem szczerze, że kiedyś nie potrafiłam się odnaleśc w tym kraju. Nic mi nie pasowało, a pogoda w szczególności, ale o tym może będzie osobna notka. W każdym razie teraz "przystosowałam" się znacznie lepiej do warunków i wręcz uwielbiam tutejszy klimat a to jak Szwedzi podchodzą do pogody zachwyca mnie praktycznie każdego dnia. No bo tak, pomyślcie jak to jest w Polsce. Oczywiście nie wszędzie ale pamiętam jak ja byłam dzieckiem i teraz jak przyjeżdżamy do Polski obserwuję często to samo:
1) Z dziecmi wychodzi się zazwyczaj na spacer gdy pogoda jest sprzyjająca. Czyli pogoda musi spęłniac określone warunki inaczej siedzimy w domu. Te warunki zależą od stopnia tolerancji opiekunów dziecka i innych różnych czynników (np katar, przeziębienie, tudzież inne choroby)
2) Jak już wychodzimy to: latem jest stosunkowo prosto chociaż u niemowląt obowiązkowa wszędobylska czapeczka jest hitem. Gorzej jest zimą bo trzeba założyć rajstopki, spodnie, podkoszulkę, sweter, bluzę, kurtkę, szalik, trzy pary skarpet, czapkę, jakieś buty... już od samego wyliczania człowiek się poci a co mówić jeszcze je wszystkie założyć...
3) wyszliśmy. No ale jak ma się na sobie te wszystkie warstwy to i tak trzeba pilnować bo albo plecy wyłażą, albo nasypało się śniegu do butów i buty przemokły, albo przemokły i bez śniegu i w ogóle to żeby się nie zgrzać, nie przemoczyć itd. Ogólnie ciężko się bawić.
4) O zabawie gdy pada nawet nie piszę bo w Polsce nie zaobserwowałam. Mam nadzieję że to dlatego że rzadko bywam...
5) Pora do spacerów najlepsza jest w godzinach około południowych.
A teraz czas na Szwecję:
1) Dzieci nie znają słowa "zła pogoda" przynajmniej nie te w moim otoczeniu. W sumie gdyby je znały to musiałyby siedzieć w domu przez pół roku. Gdyby Szwedzi tak się pieścili z dzieciakami jak my to już dawno populacja zmniejszyłaby im się o połowę. W przedszkolu od razu było widać które dziecko jest z Polski. Zaczęło konkretnie padać, więc wszystkie dzieciaki założyły przeciwdeszczówki a ja Kubie co? Jeden sweterek, drugi sweterek... Nie ma bata że zimno, że źle... na dwór jazda!
2) Tutaj nie ma dziesięciu warstewek. Chyba wszystkie dzieci mają tutaj ubrania na deszcz i na zimę (my też już zakupiliśmy i różnica jest ogromna) Na deszcz to są takie gumowe spodnie na szelkach i do tego kurtka z kapturem do tego kalosze i można się chlapać do woli. Kuba ekstremalnie testuje to po wszelkich ulewach. Na zimę, jednoczęściowy ciepły nieprzemakalny kombinezon i często ocieplane kalosze. Nie ma opcji żeby coś wylazło, albo gdzieś się nasypało śniegu. Można się bawic do woli!
3) Dzieci bawią się swobodnie. Woda, piasek, błoto to tutaj taka sama zabawka jak klocki lego. Nikomu nie przyjdzie do głowy tego zabronić
4) To wszystko co napisałam jest pewnie dużo bardziej akceptowalne jeśli chodzi o starsze dzieci ale tutaj nawet roczne i mniejsze dzieci chodzą jesienią do lasu, mają te kombinezony, bawią się na ziemi. To jest fajne!
5) Katar i lekkie przeziębienie z nosem zapchanym żółtymi gilami to żadne przeciwwskazanie do hasania po dworze :)

Ja wiem że nie wszyscy robią tak jak opisałam, ale chodziło mi o zarysowanie konkretnej różnicy, tak samo nie wszyscy Szwedzi są tacy jak ich przedstawiłam. Ja tutaj na pewno nauczyłam się innego podejścia: Szkoda czasu na narzekanie, szkoda zmarnować te okazje które się pojawiają bo każda chwila jest wyjątkowa i każda daje wyjątkowe możliwości. Zabawa tylko w piękną pogodę jest nudna! Deszcz, wiatr, chłód... to wszystko nas hartuje, wzmacnia uczy dostrzegac piękno tam gdzie wydawałoby się że go nie ma!

czwartek, 21 września 2017

Jak rodzi się w Szwecji?

Zważywszy że dzisiaj mija dokładnie rok od narodzin mojej córeczki postanowiłam opisać jak wyglada poród i opieka okołoporodowa w Szwecji. Co śmieszne, patrząc na sprawę Białogradu powinni mi odebrać prawa rodzicielskie 😀 Będzie w punktach, inaczej za bardzo sie rozpiszę
A wiec jak to jest w Szwedzkim szpitalu?
1) brak papierologii jakiejkolwiek na izbie przyjęć. A przepraszam izby przyjęć tez nie ma... Wchodzimy i serdecznie wita nas położna która bedzie się mną zajmować i prowadzi do naszej sali.
2) wcześniejsza cesarka nie jest żadnym wskazaniem do następnej cesarki. Nie ma mierzenia blizny, straszenia pękającymi macicami, ciągłego monitorowania pod ktg. Owszem miałam ktg od razu po przyjęciu ale nie jakoś specjalnie długo.
3) duża "wolność" rodzącej. Mowię ze głodna jestem, to położna zaprasza na śniadanie, w Polsce podłączyli mi kroplówkę... Mi jako pacjentce się proponuje i tylko proponuje... Wszystko...
4) wanna. Malutki pokoik, palące się elektryczne świeczuszki i trzy rodzaje napojów ze słomkami na tacy na brzegu wanny5) różne rodzaje znieczuleń, jeszcze przed porodem dostałam całą listę od położnej i miałam sobie
wybrać z czego będę korzystać. Zdecydowałam się na gas. Śmiesznie wyglądało gdy położna przytargałem taką wielką butlę na wózeczku do opisanej wczesniej "łazienki"
Zaraz po porodzie:
1) czeka się z przecięciem pępowiny
2) dziecko ląduje u mamy i tutaj ważne, dlatego tak mnie ruszyła ta sprawa z Białogradem bo moja córeczka urodziła sie pierwszego dnia 37 tygodnia. Nie trzymała ciepła, położne sprawdzały co chwila temperaturę i mimo ze leżała ze mną nie ogrzewała się. Mimo to nikt nie zaproponował cieplarki, kolejnym krokiem było oddanie dziecka tacie skóra do skory. No i to pomogło.
3) minimalna ilośc ingerencji. Owszem Wiki miała podaną witaminę k, ale poza tym nic, w Polsce mam wrażenie ze najważniejsze jest mierzenie, ważenie, szczepienie itd. Tutaj nie, oczywiście zważyli ale nie od razu, wszystko ze spokojem, powoli, to my, juz jako rodzina byliśmy najważniejsi.
4) ani na chwilę nie zabrali mi dziecka. Wszystkie badania były przy mnie, na pobranie krwi położna przychodziła do sali i zrobiła to tak delikatnie ze wiki nawet nie jęknęła. Na badanie lekarskie szlam z wiki do osobnego gabinetu.
5) brak szczepień po porodzie, późniejsze szczepienia dobrowolne
6) proponowano kąpiel, odmówiliśmy, poprosiliśmy o to położną na drugi dzien i jak nam pokazała jak kąpać dziecko tak od tej pory wiki ani razu nie zapłakała przy kąpaniu. Tutaj kąpanie noworodka to celebracja a nie ochlapanie
7) no i posiłek w dwie godziny po porodzie: kawa i herbata dla mamy i taty, kanapki i cydr ( o zgrozo gazowany!!!)
A sam szpital?
1) jak dom... Kanapy, dywany, obrazy, kwiaty
2) cisza i spokój. Ile razy wychodziłam z sali tak nie widziałam nikogo z personelu.
3) bufet w rodzaju szwedzkiego stołu, posiłki główne samemu sie nakładało i były w określonych godzinach ale cos do przegryzania typu owoce, kawa i herbata były dostępne cały czas
4) pobyt w szpitalu jest płatny 100 kr za dzien co patrząc na warunki wcale nie jest dużo
5) brak obchodu wczesnym rankiem ( pamietam jak w Polsce o 6 wpadały położne, mierzyły temperaturę, badały tętno itd, tutaj cokolwiek zaczynało sie dziać grubo po śniadaniu)
6 ) życzliwy personel. Wszyscy byli mili i uprzejmi, mogłam w nocy zadzwonić po położną zeby mi zrobiła kanapkę i ciepłe mleko... Nawet krzywo nie spojrzała ale faktem jest ze tutaj po pierwsze położne są szczęśliwe i spełnione, dobrze sie im płaci i są szanowane, to one odbierają porody a w Polsce? Lekarz to bóg a polozna jego popychadło, nie wszędzie ale sami wiece jak jest a nie powinno tak być 🙁
Dużo mozna by było pisac, chciałabym zeby w Polsce tak było ale musi zmienić sie mentalność. W Szwecji opieka lekarska opiera sie na współpracy a w Polsce wykonuje sie tylko procedury...

środa, 13 września 2017

Szwedzki marknad

Co to takiego? Hmm z czym by to porównać? Cos w rodzaju naszego festynu i targu tylko w wersji nieco uboższej. Szwedzi dwa razy do roku organizują sobie takie spędy, gdzie są stragany ze starociami, rękodziełami, ciuchami i innymi pierdołami, do tego jakieś żarcie, i wesołe miasteczko. W tym roku cały dzień lało wiec nawet nie było jak porobić zdjęć. Wybrałam sie tylko po to zeby Kuba mógł pokręcić sie na karuzeli. Zawsze śmieszy mnie to, ze w Polsce praktycznie każda miejscowość ma swój dzien targowy, tak zwane święto dyszla na ktore ściąga cała okolica i ktore w swoim przepychu nie ma sobie równych a biedni Szwedzi na kilka straganów muszą czekać cały rok. A przepraszam my mamy jeszcze festyny i odpusty... Jednak to co mi sie tutaj podoba to to, ze ludzie robią sobie stoisko z rzeczami których nie potrzebują, jakieś stare naczynia, doniczki, książki, zabawki itp czasem mozna znalesc coś na prawdę fajnego. A co do wesołego miasteczka to tak bardzo swojsko mozna sie poczuć, gdy starsza pani nagle zaczyna po polsku: ja mu wytrę ławeczkè, bo mokra... Tak, połowa obsługi to Polacy, w tamtym roku Kuba miał bilety za darmo 😀


poniedziałek, 11 września 2017

Sok z borówki

Borówka Brusznica- zdecydowane odkrycie roku! Rośnie sobie u nas za płotem a ja dopiero teraz dowiedziałam się jaki to skarb natury. Dzisiaj przedstawiam przepis na sok, jak dla mnie bardzo ciekawy w smaku, niezbyt słodki. A właściwości lecznicze tez niczego sobie: liście na przykład dobrze wpływają na układ moczowy, stosuje się je w biegunkach, wrzodach, zapaleniu pęcherza, mają działanie antybakteryjne. Owoce zapewne mają podobne właściwości. A oto przepis:

- owoce borówki
- cukier
- woda
Zbieramy sobie borówkę, ile uzbieramy tyle bedziemy mieć soku, mi z niecałej szklanki wyszło 1,5 małego słoiczka po koncentracie. Myjemy i rozgniatamy lekko widelcem albo tłuczkiem do ziemniaków, zasypujemy cukrem. W przepisie z którego korzystałam było dolanie wody ( połowy masy jagód) ja teraz dodałabym dopiero przy gotowaniu. Zróbcie jak uważacie albo razem z cukrem albo potem. Bo jak juz zasypiecie cukrem ( ile cukru? Ja na tą szklankę dałam dwie spore łyżeczki ale jak lubicie słodsze to możecie więcej. Tak na oko, lepiej dodać mniej i potem ewentualnie dosłodzić, pasowałoby zeby owoce były pokryte cukrem wtedy puszczą sok) odstawiamy na kilka godzin lub np na całą noc. Następnego dnia zagotowujemy ( pamietajmy o tej wodzie, bo sama borówka dużo soku nie puści) i potem przecedzamy do wyparzonych słoików, odwracamy do gory dnem. Jak sie zawekuje to dobrze a jak nie to jeszcze do piekarnika, wstawiamy do zimnego nastawiamy na jakieś 120 stopni i jak sie nagrzeje to odmierzany 25 minut, wyłączamy i niech sobie siedzi aż ostygnie. Koniec. Smacznego!!


niedziela, 10 września 2017

Podróżowanie z dziećmi- jazda samochodem

Kto nas zna ten wie ze w samochodzie spędzamy dużo czasu. Mieszkamy w Szwecji i co najmniej dwa razy w roku jeździmy do Polski o mniejszych podróżach nie wspomnę. Najpierw jeździliśmy sami, potem z jednym dzieciaczkiem a obecnie z dwójką ( prawie 3 latka i roczek). Wiem ze dla niektórych podróże z dzieckiem to ciężki orzech do zgryzienia i uwierzcie mi, wbrew pozorom dla mnie tez, tyle ze my po prostu nie mamy wyjscia wiec trzeba sie było dostosować do sytuacji tak aby wszyscy w miarę możliwości byli zadowoleni. Jazda z rozhisteryzowanym dzieckiem nie wchodzi w grę. Dlatego przedstawię kilka rad które u nas sie sprawdzają. Od razu zaznaczam że to że u nas działa nie znaczy ze zadziała rownież u ciebie. Każde dziecko jest inne i potrzebuje czegoś innego.
1) Dobre przygotowanie. Każdą podróż trzeba dobrze zaplanować i nie mówię tutaj o spakowaniu gratów ale o przygotowaniu psychicznym. Najważniejsze jest pozytywne nastawienie i zadbanie o własne potrzeby bo jeśli my matki jesteśmy sfrustrowane, wbnerwione i nieszczęśliwe to podczas podróży nie bedziemy mieli z czego dziecku " dawać" a w tym czasie trzeba dawać z siebie naprawdę wiele, trzeba wykazać sie stoickim spokojem, nieograniczoną fantazją i elastycznością, niczym kameleon dostosowywać sie do zmieniających sie warunków i brać na klatę przeciwności losu. Dlatego musimy być wypoczęte i szczęśliwe, to juz połowa sukcesu.
2) Odpowiednie zaopatrzenie. Bez tego nic nie zdziałamy. I tutaj lista co warto mieć ze sobą
- "zabawki" piszę w cudzysłowiu bo prawdziwych zabawek raczej nie ma sensu wiele brać bo w przypadku dzikiej furii machanie przed nosem zabawką którą dziecko dobrze zna na pewno nie pomoże a prędzej zaszkodzi jeszcze bardziej. W takich sytuacjach trzeba mieć newsa czyli cos czego dziecko na oczy nie widziało. Dzien wczesniej chodzimy po domu i szukamy takich rzeczy, moze to być np. Stary portfel, szczoteczka do zębów, jakieś nakrętki, trzepaczką do jajek itd. To sie odnosi do mniej więcej rocznego dziecka bo starszakowi to juz i książkę mozna dać a niektórzy pewnie wolą tableta i mają juz gotowe sposoby na poskromienie przykładowego trzylatka. U nas z Kubą nie ma żadnego problemu. Ale gdy Kuba miał mniej więcej rok to hitem były długopisy, pół drogi je rozkręcaliśmy i skręciliśmy.
- prowiant. Krzyczące dziecko zawsze mozna zapchać 😀 I tutaj w zależności od sposobu odżywiania jaki preferujecie i wieku dziecka. Odradzam sklepowe słodycze bo nagły skok cukru po przykładowej czekoladzie moze sie boleśnie odbić na nas po zakończeniu przez dziecko konsumpcji, o aspektach zdrowotnych nie wspomnę... Sprawdzają sie za to produkty przy których trzeba sie troche nadłubać, np preparowany ryż, rodzynki, suszone owoce no bo zanim dziecko zlokalizuje, chwyci i wsadzi do buzi to troche minie a wiadomo w podróży liczy sie każda minuta.
- To my dostosowujemy sie do sytuacji a nie staramy sie dostosować do niej dziecko. Czasem tak jest ze wszystko sobie misternie zaplanujemy a tu bach sypie sie jedna rzecz a za nią kolejne i i kolejne... Np dziecko miało spać a nie śpi... Ja często łapię się w tą pułapkę no i jest masakra. Wiadomo jakis plan na start trzeba mieć ale potem trzeba umieć go zmodyfikować, gdy poddamy sie mysli ze wszystko idzie nie tak to juz jesteśmy przegrani, mamy płaczące dziecko i zszargane nerwy a tak na prawdę mogliśmy wymyslec kupę innych rozwiązań, chociaż pewnie niestandardowych.
- najlepiej jechać na drzemkę. O tym pewnie każdy wie. Z niemowlakami nie ma większego problemu bo one śpią często i gęsto. A jeszcze jak potrafimy dać cyca w samochodzie to juz przez pierwsze pół roku możemy jeździć po całym świecie. Niestety nie wiem jak ten temat ogarnąć z dzieckiem karmionym mm. U nas od zawsze mleko z cyca ratowało w każdej sytuacji, ze sztucznym nie mam żadnego doświadczenia. Karmić w samochodzie na prawdę mozna nie wyciągając dziecka z fotelika ani nie odpinając sie z pasów, przynajmniej takie które jeździ tyłem do kierunku jazdy, z takim które jeździ przodem jest nieco trudniej ale na upartego tez da radę.
Tego posta tez piszę w samochodzie. Wracamy wlasnie z kościoła ( w Szwecji mamy do kościoła katolickiego ok 55 km) jeśli chodzi o podróże przerabialismy niejedno, pamietam jak na świecie pojawił sie Kuba bardzo sie stresowałam, wtedy wszystko wydawało sie trudne do ogarnięcia ale jak to sie mówi potrzeba matką wynalazku. Może macie jakieś swoje sprawdzone sposoby na podróżowanie z dzieciakami? Chętnie przetestuję!

wtorek, 5 września 2017

Sposób na "coś mnie połamało"

Macie tak czasem że wstajecie rano jak cyborg? Albo krzywo spaliście albo was przewiało czego rezultatem jest to, że możecie sie patrzeć tylko na wprost bo inaczej ból w karku jest nie do zniesienia... No mnie to ostatnio dopadło. Mąż się śmieje i mnie przedrzeźnia bo faktycznie wygląda to śmiesznie. Mordowałam się cały dzien, wieczorem zagotowałam ziele wrotycza, gdy trochę przestygłą wzięłam tetrową pieluchę, zapakowałem w to zielsko, konkretnie namoczyłam i na kark, na to ręcznik i spać. W nocy któreś dziecko sie obudziło i mąż sie mnie pyta czy boli a ja rozejrzałam się na boki, pokręciłam głową i nie czułam absolutnie nic a jak mi sie dobrze spało! Tylko ze kompres zrobił sie zimny wiec go wyrzuciłam. Rano ból nie był juz tak intensywny chociaż całkowita sprawność nie wróciła. Myśle ze trzeba by było kuracje powtórzyć, tylko czasu zabrakło. Ciekawa jestem czy to przypadek czy faktycznie wrotycz ma tak silne właściwości przeciwbólowe. W każdym razie jeśli to jemu zawdzięczam taką fajną noc to warto było spróbować, moze i wy spróbujecie i napiszecie mi czy u was tez zadziałało podobnie? Bo strasznie jestem ciekawa.

poniedziałek, 4 września 2017

Sposób na przemycenie warzyw dziecku

Tez macie w domu niejadka? Ja mam... A moze raczej dziecko o specyficznych upodobaniach i nielubiące zmian. No i jak tu zapewnić codzienną porcję warzyw gdy dziecię najchętniej jadłoby tylko ser żółty, ziemniaki i piło mleko, a przepraszam jeszcze naleśniki cieszą sie nieustanną łaską. Oj trzeba wykazać się fantazją. Ale ostatnio świetnym rozwiązaniem okazała sie wyciskarka wolnoobrotowa. Kuba uwielbia sok jabłkowy nazywany przez niego Apple sok 😀 Czasem Krzysiek przynosi jabłka z pracy i juz mamy gotową bazę, robimy sok jabłkowy z dodatkami. Ostatnio były jabłka pietruszka i burak a dzisiaj jabłka i brokuł. Pierwsza wersja przyjęła się lepiej, dzisiaj musiałam wymyslec dodatkową zabawę w łapanie słomką bombelkow z piany powstałej na soku podczas wyciskania. Smak nie był wcale zły ale chyba mogłam dać więcej jabłka do wersji z brokułem ( bo obowiązkowo muszą być dwie wersje, jedna z samym jabłkiem gdyby Kuba wyczuł podstęp) no i przyjmuje zasadę ze nie wyciskam soku ze zwykłych warzyw muszą być albo eko albo z naszego mini ogródka. A co z resztek? Wczoraj wyszły mi pyszne placki ale kurcze zabijcie mnie a nie wiem jak je zrobiłam, do tej pulpy co została z soku z buraka cwiklowego natki pietruszki i jabłek   Dodałam banana, amarantusa ekspandowanego, orzechów włoskich, morele suszoną, sezam i miód, i upiekłam a raczej zjarałam w piekarniku. Ale smak całkiem niezły, tylko zdjeć nie zrobiłam



Nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie!

Czyli szwedzkie podejście do życia! Powiem szczerze, że kiedyś nie potrafiłam się odnaleśc w tym kraju. Nic mi nie pasowało, a pogoda w szcz...